Menu:
|
Nasza droga do finału w roku 2002Od momentu utworzenia drużyny do finału międzynarodowego minęło osiem miesięcy. Okres ten można nazwać naszą "drogą do finału" - najpierw ogólnopolskiego, potem międzynarodowego. To, jak wyglądał nasz udział w Turnieju i prace z nim związane pokażemy poprzez relacje poszczególnych osób:
Jan A. Gutt: Chociaż formowanie nowego składu drużyny rozpoczęło się już po wakacjach, samo przygotowanie do turnieju 2002 można uznać za proces ciągły i trwający jeszcze od zakończenia Turnieju 2001. Pierwsze rozmowy o nowych zawodach odbywaliśmy z Profesorem latem, podczas spotkań na których kontynuowaliśmy doświadczenia związane z problemem dyfrakcji fraktalnej (pochodzącym z turnieju ubiegłorocznego). Wtedy to głównym naszym celem był wyjazd do Petersburga na swego rodzaju sparing z tamtejszą drużyną (poznaną w Helsinkach). Owe rozgrywki towarzyskie miały mieć postać typowego dla IYPT physics fight. W pierwszych dniach września wymieniliśmy z Rosjanami propozycje zadań. Powoli rozpoczęły się prace nad trzema problemami, w trakcie których udało nam się zebrać grupę kilkunastu osób zainteresowanych udziałem w zawodach. Termin naszego wyjazdu przesuwał się jednak w związku z trudnościami organizacyjnymi; w tym czasie w Odessie odbyło się spotkanie organizacyjne, na którym ustalono treści problemów na tegoroczny turniej. W związku z tym uznaliśmy, że i na spotkaniu petersburskim powinniśmy przedstawiać kilka z tych właśnie zadań. W ten sposób zaczęliśmy właściwe prace nad IYPT 2002. Wyjazd do Petersburga odbył się na przełomie listopada i grudnia 2001. Gdyby nie była to strona poświęcona TMF, poniższe wiersze zajął by długi opis tego niezwykłego miasta i naszego nie mniej wyjątkowego w nim pobytu. Ograniczę się jednak do spraw związanych z rozgrywkami: przybyliśmy do Piotrogrodu grupą kilkunastoosobową (której część stanowiły 4/5 obecnej drużyny); do spotkania fizycznego doszło w przeddzień naszego wyjazdu - wobec nienajlepszej sytuacji personalnej drużyny rosyjskiej, nasze przygotowanie okazało się lepszym, w związku z czym ze starcia wyszliśmy zwycięsko. Na pierwszym zebraniu po powrocie do Warszawy został ustalony końcowy skład drużyny, a najważniejsze zadania rozdzielono pomiędzy pięć odpowiedzialnych za nie osób. Od tego momentu rozpoczęły się już właściwe, intensywne przygotowania.
Marek Szyprowski: W tym roku moje spotkanie z Turniejem rozpoczęło się na kilka dni przed upływem ostatecznego terminu wysyłania prac pisemnych. Wówczas to prace były już bardzo zaawansowane: zadania były już poprzydzielane poszczególnym członkom drużyny, część zadań była już zupełnie skończona, niektóre tylko wymagały poprawek lub dokończenia. Wszystko oczywiście zostało zrobione na czas. Pozostało już tylko czekać. Szybko jednak wznowiliśmy prace, gdyż byliśmy prawie pewni zakwalifikowania się do etap ustnego. Wynikało to z prostego porównania przypadkiem znalezionych prac z zeszłego roku z tegorocznymi. Wydawało się śmieszne, że przed rokiem z takimi pracami udało się przejść do następnego etapu. Teraz nasze prace były niemal o poziom wyższe. Niedługo potem otrzymaliśmy oficjalne wyniki. Nasze przypuszczenia się potwierdziły. W etapie pisemnym zajęliśmy drugie miejsce. Kolejnym etapem było pierwsze nasze publiczne wystąpienie. W etapie rejonowym w Warszawie znalazło się 5 drużyn z liceów: XXVII L.O. im. Czackiego w Warszawie, z XXXII L.O. im. Haliny Poświatowskiej w Łodzi, z I L.O. im. Tadeusza Kościuszki w Legnicy, z I L.O. im. Ziemi Kujawskiej we Włocławku oraz naszego. Na tych rozgrywkach obecni byli również wszyscy członkowie zeszłorocznego zespołu. Jak się okazało to właśnie my - jako obserwatorzy - bardziej przeżywaliśmy start drużyny z XIV L.O. w Warszawie. Nasza drużyna zaś zachowywała się spokojnie, była opanowana i widać było po niej, że wiedzą "na czym polega turniej i co robić, aby wygrać". Tak też się stało. Już po pierwszej części wysunęliśmy się na prowadzenie i etap okręgowy ukończyliśmy na pierwszym miejscu. Kolejny etap ukończony - oznaczało to, że będzie jeszcze więcej do zrobienia. Do zespołu dołączyły również Natalia i Karolina, które przejęte startem drużyny w etapie okręgowym, też chciały przyczynić się do pełnego zwycięstwa. Powolutku coraz poważniej zaczynaliśmy myśleć, co trzeba będzie zrobić później - po ewentualnym zwycięstwie w finale ogólnopolskim.
Karolina Kocko: Zwycięstwo w etapie okręgowym oznaczało, że prace muszą nabrać tempa. Czas dzielący ten etap od następnego był niewspółmiernie mały w porównaniu do czasu posiadanego na przygotowania do poprzednich etapów, a pracy było jeszcze bardzo dużo. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, iż rozgrywki odbywały się w pełni w języku angielskim. Drużyna zabrała się więc do intensywnej miesięcznej pracy, co, jak się miało później okazać, było dopiero początkiem wzmożonego wysiłku psycho-fizycznego. W etapie ogólnopolskim rywalizowały cztery drużyny. Z okręgu katowickiego: Grupa Twórcza QUARK, IV L.O. im. gen. St. Maczka w Katowicach, z okręgu warszawskiego: I L.O. im. Tadeusza Kościuszki z Legnicy i oczywiście XIV L.O. im. Stanisława Staszica w Warszawie. Po pierwszej części wysunęliśmy się na prowadzenie. W kolejnej części musieliśmy obronić naszą pozycję, gdyż tylko jedna drużyna mogła pojechać do Odessy, a różnice punktowe były niewielkie. I oto po raz kolejny udało nam się wywalczyć pierwsze miejsce na etapie ogólnopolskim i wyjechać jako reprezentacja kraju na finał międzynarodowy.
Robert Żak: Tak właśnie zaczęła się przygoda odeska... A przygoda to z pewnością była! Zaczęło się fatalnie - do Odessy poleciała tylko część drużyny (brak miejsc w samolocie), zaginęły bagaże! Ale jak mówi stare polskie porzekadło: "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Tak było i tym razem. Zyskaliśmy dodatkowy dzień na dopracowanie zadań. Udało nam się także odnaleźć bagaże, które dotarły z nami lotem przez Wiedeń. Po przylocie na miejsce udało nam się pozbierać... odpoczęliśmy, popracowaliśmy zwiedziliśmy ośrodek, w którym nas zakwaterowano. A było co zwiedzać! Duży, strzeżony kompleks z salą dyskotekową, barami, basenem, dostępem do morza, i wieloma innymi atrakcjami robił wrażenie. Niestety na zabawę nie było zbyt wiele czasu. Impreza rozpoczęła się ceremonią otwarcia łączącą w sobie elementy zapożyczone z igrzysk olimpijskich, kultury amerykańskiej i tradycji ukraińskiej. Przedstawione zostało dwadzieścia drużyn z osiemnastu państw - rozlosowano numery startowe. Nam przypadł w udziale numerek 3, który okazał się szczęśliwy. Po pięciu starciach zajęliśmy pierwsze miejsce kwalifikując się do finału wraz z Białorusią i Niemcami (niebagatelną rolę w tym awansie odegrali obserwatorzy: Karolina Kocko, Natalia Laskowska i Marek Szyprowski). Pięć rund okazało się niezwykle wyczerpujące i choć nadarzała się okazja wzięcia udziału w wycieczce do Odessy (rejs katamaranem między innymi), to postanowiliśmy zrezygnować z wycieczki i poswięcić ten czas na przygotowanie do Wielkiego Finału. Burzliwe debaty zaowocowały dnia następnego (referowaliśmy zadanie zatytułowane "Spinning ball" - "Kręcąca się kulka") - osiągnęliśmy wynik istnie z supermarketu - 49,99 co wystarczyło, aby wyprzedzić zarówno Białoruś jak i drużynę niemiecką. Ceremonia zakończenia (choć nieco nudnawa) została, podobnie jak ceremonia otwarcia, przygotowana z wielką pompą (nie da się ukryć, że Ukraińcy potraktowali całą imprezę bardzo prestiżowo - vide zaproszeni ministrowie ukraińscy, eskorta policji na zawody, etc.). Drużyna nasza została uhonorowana Pucharem (który został wprowadzony w tym roku, tak więc staliśmy się pierwszymi jego zdobywcami), proporczykiem opatrzonym napisem Winner (sugeruję czytać, jak się pisze!) oraz dyplomami. I tak impreza dobiegła końca. Życie pozaturniejowe? Niestety bardzo ograniczone. Zdążyliśmy obejrzeć Jolantę Czajkowskiego (bez komentarza), zjeść obiad w "Deja vu" (taka restauracja zbudowana na wzór tej z filmu, jakby ktoś nie wiedział), pospacerować po Schodach Odeskich i niewiele więcej. Trochę jeszcze pośpiewaliśmy (przegląd piosenki może nie wzorcowy, ale przynajmniej z całego swiata) oraz zobaczyliśmy pokaz sztucznych ogni urządzony przez organizatorów. Wszystko co dobre szybko się kończy - tak też było tym razem. Dziesięciodniowy pobyt w Odessie dobiegł końca. Samolotem, już bez komplikacji, wróciliśmy do Warszawy - niektórzy, żeby zacząć wakacje, inni, żeby zdać angielski, pozostali, aby z utęsknieniem czekać na ostatni szkolny dzwonek...
Natalia Laskowska: Podczas gdy droga do finału, w sensie naukowym, biegła zdecydowanie równo, droga do Odessy, w sensie przestrzennym, była zdecydowanie bardziej skomplikowana. Teoretycznie (to znaczy według tego, co wskazywały nasze bilety) cała drużyna powinna była dotrzeć na Ukrainę 22 maja, natomiast w praktyce, skutkiem wyjątkowo silnie rozwiniętego w organizacji Polskich Linii Lotniczych kultu Entropii Wszechwładnej, narzucone nam zostało rozwiązanie całkiem odmienne. Opatrzność, traf, zbieg okoliczności... - jakkolwiek byśmy to nazwali (wszak znalazłyby się i słowa odpowiedniejsze, niemniej savoir vivre nie pozwala publicznie chlustać inwektywami) sprawiły, że połowa naszej drużyny zmuszona była lecieć z Warszawy do Odessy dopiero następnego dnia, poprzez [sic!] Wiedeń. Oryginalne to połączenie, niewątpliwie... i jak tu się teraz dziwić, że ludziom zdarza się od czasu do czasu wnieść na lotnisko jakąś bombę? W pełnym składzie nasza drużyna była na szczęście już dzień później. Wszyscy uczestnicy turnieju zamieszkali w luksusowym czarnomorskim sanatorium - Czabanka. Ośrodek był zamknięty, strzeżony przez wojsko oraz przepięknie położony nad brzegiem Morza Czarnego. Niemniej należało jeszcze dopracować kilka prezentacji, a w niektórych udoskonalić teorię, więc nie od razu skorzystaliśmy z wszystkich uroków tego miejsca. Uroczyste otwarcie XV Międzynarodowego Turnieju Młodych Fizyków miało charakter w pewnym sensie eklektyczny. Jednak naprawdę cudowny był występ dzieci z zespołu tanecznego, które przedstawiły między innymi narodowy taniec huculski, tradycyjne pląsy ukraińskie i, co było absolutnym przebojem, fragment Mackie Messer z Opery za trzy grosze Kurta Weilla. Ceremonia otwarcia służyła przedstawieniu dwudziestu drużyn z osiemnastu państw świata. Każdy z kapitanów dzierżył flagę kraju, który reprezentował. W turnieju brały udział dwie drużyny z Polski, nasza drużyna jako reprezentacja narodowa Polski oraz Grupa Twórcza Quark z Pałacu Młodzieży w Katowicach. Następnie zaczęły się już regularne rozgrywki turniejowe. Dwa dni po uroczystym otwarciu turnieju mieliśmy możliwość dłuższy czas spędzić w samej Odessie. Miasto jest faktycznie imponujące, stylem architektonicznym zbliżone do starego Sankt Petersburga, zresztą wzniesione przed trzystu laty przez tych samych, pochodzących z najróżniejszych stron świata, budowniczych. Wieczorem poszliśmy do Opery Odeskiej, której wnętrza są wprost fenomenalne: zdobione inkrustowanymi złotem rzeźbieniami austriackich mistrzów, wspaniałymi, kryształowymi żyrandolami z Pragi czeskiej i doskonałym malarstwem ściennym. Cały dzień, cały wieczór i całą noc przed finałem panowie tworzyli nową wersję zadania, które Janek miał następnego dnia zaprezentować. Rankiem następnego dnia przywieziono wszystkich uczestników Turnieju (oczywiście eskortowanych przez policję ukraińską) do auli głównej wydziału fizyki Uniwersytetu Odeskiego, gdzie odbył się finał rozgrywek turniejowych. Nasza drużyna miała pierwszeństwo w referowaniu, zatem finał rozpoczęło zadanie trzynaste (zbyt wiele trzeba by pisać, żeby wyjaśnić jak silna więź metafizyczna łączy nas z liczbą 13...) - Spinning ball (Wirująca kulka). Wiem, że w tym momencie mogę zabrzmieć jak klakier, ale... KOCHANI, BYLIŚCIE BOSCY!!! Niemcy zaprezentowali rozwiązanie zagadnienia ósmego Charged sand (Naładowany piasek), natomiast Białoruś zadanie drugie Spider's web (Sieć pajęcza). Oceny za referaty były bardzo wyrównane, jednak (i tu znów klakier się we mnie odzywa), zarówno jurorzy jak i pozostali uczestnicy turnieju zgodnie mówili o wystąpieniu reprezentacji Polski: Beste vom Besten! Zamiecziatelno! Perfect! First-rate! !Cojonudo!. Bardzo pięknie i uprzejmie podsumował finał turnieju przewodniczący IYPT profesor Gunnar Tibell: "W tym roku wygrała najlepsza drużyna..." Zakończenie 15 IYPT zorganizowane było z wielką pompą przy udziale odeskich dygnitarzy i ukraińskiej telewizji. Wszystko przebiegało w wyjątkowo podniosłym tonie, lecz rzeczywistość ma to do siebie, że lubi czasem podłożyć jakiś kulawy żarcik, tym razem dotyczył on, niestety, znowu nas. Pełni dobrych intencji organizatorzy chcieli uszanować reprezentantów Polski kilkoma taktami hymnu, aczkolwiek nawet najswobodniejsza, najbardziej mundialowa interpretacja nie byłaby równie odległa od Mazurka Dąbrowskiego (podejrzewamy, że niewybredne zgrywusy z Monako lub Indonezji maczały w tym palce). Do Warszawy przylecieliśmy wszyscy razem, nawet bez międzylądowania w Pekinie, trzeba jeszcze szczerze przyznać, że samolot wylądował wręcz perfekcyjnie, za co gorąco oklaskiwaliśmy pilota. |
Tą częścią serwisu WWW opiekuje się Marek Szyprowski. O ile nie zaznaczono inaczej, materiały tu zawarte © XIV LO im. Stanisława Staszica strona początkowa • opracowanie: Mateusz Adamowski i inni • uwagi? webmaster@staszic.waw.pl |